środa, 26 października 2011

Codzienniak


Dwa ostatnie dni były dla mnie mocno intensywne. Ciężka fizyczna praca w robocie biurowej. W szczegółach się nie będę powtarzać, bo pisałam już o tym na drugim blogu. Tam też wyczytać można, że nawiedziło mnie ADHD skutkiem czego w tym ogromie zajęć zachciało mi się jeszcze cyknąć szybkie fotki telefonem w miejscu pracy. Przez co jakość ucierpiała ale za to roboczy strój biurowy uwieczniony został i pokazany niniejszym będzie :)
I jeszcze słówko o koszuli. Autentyczny vintage :) Ja ją mam już ze 20 lat a było odziedziczona po pewnej Holenderce zaprzyjaźnionej rodzinie.








spodnie - Kappahl, top F&F, koszula, trampki - szafa

niedziela, 23 października 2011

Będę się usprawiedliwać

Te z Was, które zaglądają do mnie od początku wiedzą, że najpierw w tytule bloga było "Ubrania, jedzenie, joga". Taki był zamysł, ale okazuje się, że Napoleonem nie jestem i z trudem przychodzi mi angażowanie się w wiele rzeczy na raz.
Kiedyś była joga. Najsilniejsze działanie miała przez 3 miesiące.
Potem nie był nic i jak założyłam ten blog zaangażowałam się tylko w niego. Z zamysłu okazało się, że tylko skupiam się na ubraniach. Minęły 3 miesiące. Rozkapryszone dziewuszysko zaczęło się nudzić i szukać nowych podniet.
Wygląd który akceptowałam, jeszcze za sprawą tego bloga - jak co chwile oglądałam swoje fotki - całkiem stał mi się obojętny a raczej przyzwyczaiłam się do niego w pełnej rozciągłości i bez żadnych zastrzeżeń. No i niby gitara. Pogodziłam się z faktem wyglądu i powinnam być happy. A tu "Zonk". Zaczęła mi przeszkadzać waga. Więc co, zaczynam się odchudzać. Tffu nie lubię tego słowa zresztą tak samo jak dieta, ale czasem trzeba użyć. Choć właściwsze tu jest słowo "dochudzać", które nie występuje w polskim słowniku, ale nie o tym miało być. Na szczęście do takich samych wniosków doszła Haneczka i założyłyśmy ponownie własną grupę wsparcia. A w dobie internetu, to gdzie najlepiej się wspierać... założyłyśmy blog Back to the Thin czyli Powrót do szczupłości podejście nie wiadomo które. I bywa różnie. Ale o tym też nie miało być.
Teraz pochłania mnie tamta działalność. Znów na dobre wróciłam do jogi co już zajmuje sporo czasu. Nagle trzeba czasem coś ugotować. Tutaj zdziwią się mamy pracujące na cały etaty, wychowujące ileś tam dzieci, dla których gotowanie jest nijako dokładką, czymś co robią machinalnie w ciągu dnia. Dla mnie to wyzwanie. Nigdy w życiu nie gotowałam. Jadłam albo gotowe fast foody albo gotował zawsze mój mąż. Jednak "takich świństw" to on nie będzie jadł i tym bardziej robił, więc musiałam zakasać rękawy. Coś co dla kogoś jest oczywiste mnie zajmuje relatywnie więcej czasu.
Np wczorajsze przygotowanie obiadu razem z jedzeniem zajęło mi dwie godziny, po to żeby zjeść takie zwykłe coś:

Nie chcę jednocześnie, zamykać tego bloga, bo też dostarcza mi dużo radości i polubiłam osoby odwiedzające i zostawiające komentarze. Chcę tylko, żebyście wiedziały, czemu wpisy tutaj pojawiają się rzadziej. Do tego nie lubię robić zdjęć w domu. Zresztą czytam to samo zdanie u sporej części z Was. I suma summarum jest jak jest.

A żeby było coś z ubranka będzie trochę dziwna fotka. W gorącym okresie jak mam dużo obowiązków sprzątania a jednocześnie nie ma upałów wskakuję w dres. I w trakcie tych nieprzyjemnych czynności w tym nietwarzowym wdzianku niniejszym pokazuję się ludzkości :)
Czy Wy jeszcze czasem używacie takiego przeżytku jest dres?














piątek, 21 października 2011

Futrzak

Kiedyś tutaj była dyskusja o ciuchach, które nosimy. Wszystkie zakrzyknęły, że podstawowym walorem jest wygoda. Dla mnie najlepszy ciuch to taki, którego nie mam ochoty po powrocie z pracy zdjąć, przebrać się w coś domowego. Ciuch o którym zapominam (łącznie z butami). I takim niewątpliwie jest ten prosty zestaw poszerzony o wspomnianą już kurteczkę futrzaną. Jej też mogłabym nie zdejmować (gdyby nie było w niej w domu gorąco ;)) bo jest mega milusia w dotyku, leciutka etc.
Tak jak pisałam przy zakupie jest to ciuch z gatunku mocno pogrubiających i tak już wielką sylwetkę, ale nie przejmuję się tym niestety ani trochę :)
Oczywiście na premierę do futrzaka - na zasadzie przeciwieństw i nie wiem jeszcze jak określić te dwa inne światy - wybrałam oczywiście Martensy :)
Prezentuję wersję z paskiem i rozpiętą, zapomniałam sfotografować zapiętej bez paska, ale nie wielka to strata ;)







kurta, spodnie - KappAhl, sweterek - szafa, buty - Dr Maretns, pierścionek duży - H&M, wisiorek - lokalny sklepik

poniedziałek, 17 października 2011

A tak se...

Zanim wskoczyłam w niedzielę w futro w piątek jeszcze biegłam w leniej sukience maxi. Ciepłe rajstopy, bluzka z długim rękawem pod spodem, dżinsowa kurtka i zrobiony przeze mnie wieki temu wełniany szalik zmieniły ja w przyjazny do noszenia w tych okolicznościach przyrody strój. No dobra już wiem, że kurka bezkształtna, ale przecież z tego powodu się jej nie pozbędę :)
Nie mam ostatnio weny na pisanie, przez te moje dzienne huśtawki nastrojów. Depresji już brak ale jeszcze różne rzeczy się dzieją, że takowe huśtawki występują. Pewnie kobiety w ciąży tak mają, ale ja w powyższej nie jestem nawet w odległości mili świetlnej a nawet do comiesięcznych daleko. Widać taki czas w moim życiu. Przetrwam a tym czasem bez zbędnego dalszego gderania, fotki.

Na zdjęciu poniżej szalik uległ rozluźnieniu i jakoś tak nie za ciekawie jest, ale chciałam pokazać w wersji z rozpiętą kurtką bo dalej będzie zapięta.




sukienka - H&M, kurtka C&A, buty - Martens, szalik własne hend made czy tam DIY jak kto woli :)

piątek, 14 października 2011

U teściówki na imieninach


Z powodu ostatniego samopoczucie nie mam nowych zdjęć, ale przypomniało mi się, że mam jedno ubranko zaległe z październikowej soboty gdzie byłam na imieninach u teściowej.
Okoliczności wymusiły rodzaj ubrania. Tzn nie to, że ktoś mi kazał ale to był taki wewnętrzny raczej przymus, jak z "kreacją" na jubileusz mamy. Na takie uroczystości ubieram się w taki a nie w inny sposób. "Założyłam nogi" - tak określa mój mąż jak wskoczę w sukienkę. Tym razem dokładnie to była spódnica, podciągnięta pod brodę.

Założyłam buty w których nie bardzo umiem się poruszać, ale że rodziciela męża mieszkają 200 metrów dalej to dałam radę. Do tego u nich jest jeszcze ten zwyczaj ściągania butów w progu i goszczeniu się na boska więc buty można było przewietrzyć. 
Do tego narzuciłam dżinsóweczkę dla kontrastu wymuszonej "elegancji" i gotowe.
Zdjęcia były robione na gorąco po powrocie od teściówki czyli wieczorem znów we własnym przedpokoju.











ubranko w całości z szafy kupione w przeszłości jedynie kurtka aktualna z C&A

środa, 12 października 2011

Przejdzie post bez zdjęcia ? :)

Chciałabym bardzo podziękować, za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. "Ubranie na nie" widać było skutkiem mojej oceny adekwatnej do humoru w jakim go wystawiałam. Waszymi oczami zobaczyłam go inaczej.


Miałam mega deprechę ostatnio. Strasznie rozkapryszona była ta pogoda moich humorów. Po deszczyku ogłaszam tęcze, które rozbłyskuje na moment by za chwilę przykryły ją czarne chmury. Gdy mam nadzieję, że niebo się przeciera i zaraz wyjrzy słoneczko... Bach! Burza z piorunami, grad i huragan. Na chwilę przycicha to wszystko po wczorajszym spotkaniu z Haneczką, by rano znów nico przybrać na sile. Bardzo przydatny był parasol jaki rozpostarła nade mną Haneczka jednak tych  chmur nie przegonił by byle wietrzyk. Sięgnęłam po rozwesel-acz grubego kalibru. Kosztowało mnie to niewąsko ale działa.
Siedzę już teraz zupełnie w innym humorze. Nawet paznokcie właśnie maluje. One też były oznaką mojej depresji, bo tak pozdzieranych to nie miałam bardzo, bardzo dawno. Mało, że je maluję, to jeszcze eksperymentalnie. Czarny matowy lakier zwykle pokrywałam top'em by błyszczały, teraz pokryję biały perłowym.

No dobra a teraz jak to się stało, że znów zaświeciło słońce?
Po pracy wychodziłam z postanowieniem, że w tym stanie bez czegoś konkretnego na ząb to się nie obejdzie. Jako, że jednak ostatkiem rozsądku wiedziałam, że nie może to być pizza czy cuś, to zamiast do Tesco na zakupy skręciłam do Reduty. A tam jest Shusi bar i zafundowałam sobie Mix Lunch. 
Na początek dają zupkę konsystencji herbaty (rzeczoną zieloną również), kolorze sosu sojowego z dwoma słupkami marchewki startymi na tarce, ze dwa kawałki kapusty równie imponującej wielkości. Ciepło i miło w brzuszku się jednak robi i bardzo lubię tan smak. Potem wjeżdża zasadnicza taca. Sałatka mikroskopijnej wielkości a na niej mikroskopijne 3 kawałki piersi z kurczaka w chrupiącej panierce. I kwintesencja. 10 kawałków shusi. Nie byle jakiego. Był kawałek z omletem owinięty tylko paskiem z glona i ta sztuka co na zglizdowanym ryżu leży dorodny kawałek łososia. 3 kawałki tych większych zawijasków też z kurczakiem (nigdy nie wiadomo co się spotka w tym miksie). Dwa kawałki z paluszkiem krabowym. I 3 będące dla mnie czymś najwspanialszym. Wprawdzie nie wiem co to było to coś główne co wsadzili ale na dodatek była tykwa i polane sosem który w japońszczyźnie wprost ubóstwiam.
Wychodzę najedzona jak bąk już w lekko błogim nastroju.

No być w Reducie i do Kappahll'a nie wejść?? 
Wchodzę. No moje szczęście i nieszczęście do działu puszystego wjeżdża się po schodach ruchomych wprost na manekina. A na manekinie. Kurtka. Sztuczne futerko. Już błysk w oku już wiem, że będzie moje. Szybko przerzucam rozmiary, bo występuje ewntualność, że w moim nie wyprodukowali lub, że nawet jak będzie 56 to się nie zmieszczę jak to miało miejsce przy poprzednim podejściu do tego sklepu. JEST! Ekscytacja rośnie. W drodze do przymierzalni zachwycam się jego miękkością, lekkością. Mam ochotę się do niego przytulać. Zakładam. DOBRE KURNA DOBRE. Nawet można ciut przytyć jak by co ;) No schudznąć oczywiście też. Bo mam akurat pasek i go zakładam na wierzch. Futra mają niestety to do siebie, że pogrubiają. Nadanie mu sylwetki klepsydry nieco ale tylko nieco niweluje efekt. Zresztą nie będę nosić go tylko z paskiem. Niech pogrubia. Wisi mi to. Krótka konsultacja z mężem, bo przy takich kwotach udaj, że się pytam o zgodę, choć on świetnie wie, że jak by się nie zgodził to i tak bym kupiła :) WYCHODZĘ ZE SKLEPU Z NOWĄ KURTKĄ!! Jeszcze z 5 stopni mniej albo tak ja było w niedzielny poranek, to jak ja założę to już nie zdejmę :)

Paznokcie nawet nieźle wyszły, taki grafit z drobinkami. No to żeby jednak chociaż mała fotka była to zdjęcie tych pazurków. Na żywo kolor jest ciut inny, ciemniejszy na prawdę jak grafit z ołówka. I ciekawa jestem jeszcze jak w świetle dziennym będą wyglądać.







poniedziałek, 10 października 2011

Ubranie na NIE

Właściwie wszystko jest na nie bo i zdjęcia mi się też nie podobają. Po co więc zamieszczam i do tego tyle. W myśl zasady, że nie tylko to z czego jestem zadowolona prezentuje.
Tzn. tak od pasa w górę obleci. Każdy osobno element też ok, ale razem nie i jeszcze raz nie. Chciałam spróbować jak to będzie gdy uwidocznione będą całe kowbojki ale w tym zestawieniu nie wyszło. Może jak by legginsy były czarne a nie kalesonowe, może było by inaczej. Aj i w ogóle... No zresztą same zobaczcie.
Na koniec sukienka solo, bez kamizeli. Choć kamizela była niezbędna bo to z wyborczej niedzieli gdzie wiało chłodem niewąsko.
Jedyne co miłe w tym dniu, to spotkanie z moimi stworzakami. Tak się stęskniły (ja za żółtą też bardzo :)), że ni jak nie mogłam ich się pozbyć, zatem stąd zwierzyniec na fotkach.






sukienka, bluzka, legginsy - Bon Prix, szal - alllegro, kamizelka - nie pamiętam, kowbojki - Mustang, 
bransoletka, zegarek - allegro

piątek, 7 października 2011

A ja drę marynarę...



Moja szafa jakoś nie specjalnie jest wyposażona w marynarki. Potem jak na każdym blogu widziałam trend noszenie ich z podwiniętymi rękawami i do wąskimi spodni, twierdziłam, że jeszcze ja tak ubrana nie jestem potrzebna.

Co zresztą o tyle dziwne, że wcześniej przed tym bumem nosiłam bardzo często bordową, welurową marynarkę z podwiniętymi rękawmi, dokładnie tak jak ostatnio się broniłam.
W końcu to wdzianko adekwatne do moje figury zwłaszcza z podwiniętymi rękawami. 
No i suma sumaru, wymiękłam jak zobaczyłam tę marynarkę. Na Allegro, wśród masy czarnych ubrań tego typu w moim rozmiarze, była jedyna w innym kolorze. Nabyłam. Założyłam z wąskimi dżinsami wywinęłam rękawy. No i  wcale teraz nie żałuję. Czułam się dobrze tak ubrana jadąc do kina.

To moje działanie nasuwa mi na myśl, że często tak miewałam, że się opieram ile mogę. Jak już mają wszyscy to ja się dopiero decyduję. Było tak wcześniej z piosenkami. Nucili wszyscy, jak stawiałam jakieś dziwne veto. Potem chcąc, nie chcąc wpada w ucho. I jak inni już byli przy następnej melodii ja się zasłuchiwałam w dany kawałek do znudzenia.
Dodatkowo to robię w ten sposób, że słucham piosenki milion razy dziennie, przez krótki czas i szybko mi się przejada. Potem znów robię focha na modne kawałki, żeby za jakiś czas sytuacja się powtórzyła.

Z drugiej strony. Przecież w ciuchach jest jednak trochę inaczej. Przeglądam zdjęcia w gazetkach, co na topie,co mogłabym spapugować, co jakoś dopasować do siebie. Oczywiście z różnym skutkiem, ale przynajmniej próbuję. Przykładam niech będzie letnia maksi. Mieli wszyscy miałam i ja. Więc o co chodziło z ta marynarka...
Nie ważne. Mam i już :)

Żeby nie było tak do końca jak inni wyciągnęłam buty, dla "kota w butach". W tym sezonie passe. Jednak niedługo - ku nie specjalnej mojej radości - szpice będą modne. Pal sześć,  na tyle już dorosłam, że mogę być ponad to. Jak będą modne, znów wyciągnę te buty ale będę dalej biegać w tych co mi wygodnie i lubię, nie w tych co modne. 

To dobra dewiza jest jak mi pasuje podążać za modą ja nie to mówić że mam to w nosie ;) Polecam :)

Wyciągnęłam też żelazny zestaw jesiennych pierścionków. Właściwie obrączek. Każda ma swoją historię. W chłodniejszych okresach tego zestawu,  tak samo jak obrączka na nodze nie zdejmuję nigdy. No nie, te z ręki w wyjątkowych okolicznościach (jakimi było np lato ;)) zdejmuję. Tej z nogi nigdy, przenigdy.







wtorek, 4 października 2011

Błyskawicznie

Post błyskawiczny. Od ubrania, przez wyjście z domu, przejście pewnej trasy po zamieszczenie posta minęło ciut więcej niż godzina. Mój rekord normalnie :)
Miałam się z Haneczką spotkać by coś jej podać. Cyknęłyśmy parę sztuk (dosłownie), zwyczajnych spacerkowych fotek. Tylko je zmniejszyłam i od razu zamieszczam.

Historia stroju. Cioci dała materiał. Mama uszyła. Monisia założyła. Jak wiadomo, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc trzeba przymknąć oko, że materiał był w bardzo niekorzystne dla mojej figury kwiatki. O tym, że się poddziera przy chodzeniu założone na legginsy też szybko zapomniałam. Do tego najlepiej wygląda jako sukienka na gołe nogi. Jednak ze względu na długość tuniki a nie sukienki, stwierdziłam, że nie może za nią robić, stąd nieśmiertelne legginsy. Zresztą czerń była niezbędna i dodałam ją w ilości maksymalnej, bo zgasić trochę jaskrawość głównej bohaterki.

Jako post błyskawiczny nie ma co się więcej rozpisywać ino przejść do konkretów.






fot. Haneczka
buty, legginsy (Bon Prix), bluzka (H&M), pasek, szalik, torba - szafa, tunika - szycie Mamusi

sobota, 1 października 2011

Inspirowane wspomnianiami

Mam takie zdjęcie z ogniska jak miałam ok 18tu lat. Zdjęcie papierowe to nie przybliżę Wam tutaj. Stoję w czarnym T-shircie, czarnych Wranglerach i czarnych oryginalnych kowbojkach. To był mój ulubiony strój. Dziś chętnie bym ubrała się tak samo. By przybliżyć się w te klimaty zakupiłam tańsze kowbojki Mustanga. Gładkiego podkoszulka nie miałam. I dla odmiany brązowe spodnie. Z powodu pogody dodałam żakiet. Nie jest to coś co miało być ale na dziś dzień kapę pozwoliło się zbliżyć do tamtych wspomnień.

Nie mam ostatnio czasu na blogowanie z powodu różnych okoliczności rodzinnych. Także w ramach rekompensaty bardziej sobie zamieszczam dziś ciut więcej zdjęć.

Pozdrawiam